MISTRZEM  BYĆ…

 

Adam Haller

 

 

Najczęstszą, jak się wydaje motywacją do ćwiczenia sportów lub sztuk walki jest zwiększenie poczucia bezpieczeństwa, to znaczy nauczenie się chwytów”, dzięki którym obronię się przed potencjalnym napastnikiem na ulicy. To jest motywacja wystarczająca do rozpoczęcia treningów i (w naszej kulturze) główna, jeśli nie jedyna, jakiej instruktor może oczekiwać. I takie jest prawo niewiele wiedzącego o praktyce sztuki i sportów walki, najczęściej nastoletniego kandydata na ucznia.

Reszta należy do mistrza. Wydaje się niestety, że większość mistrzów, czy raczej „mistrzów” wkłada dużo wysiłku w zrealizowanie tego oczekiwania uczniów i nie proponują nic więcej. Nie pojawiają się przeważnie w czasie treningów żadne aspekty pracy nad rozwojem świadomości ucznia dotyczącej jego ciała, emocji i uczuć, myśli, jego relacji z otoczeniem (współćwiczący mi, instruktorami). Piszę „przeważnie”, bo nie chcę tu krzywdzić tych mistrzów, którzy na ten aspekt pracy z uczniem zwracają uwagę, a tacy oczywiście też są.

Najczęściej, niestety, uczeń traktowany jest jako ciało, które ma się nauczyć pewnych sekwencji ruchów i,jeśli będzie powtarzało te sekwencje wystarczająco często, to się nauczy I tak się często (niestety) dzieje - da się (ponownie - niestety) skupić jedynie na rozwoju fizycznym (ciała) i osiągnąć tu wspaniale efekty nie dotykając jednocześnie rozwoju intelektualnego, emocjonalnego czy duchowego.

Dość niechlubnym przykładem są młodzi ludzie o rozbudowanej muskulaturze, wygolonych głowach, chodzący najczęściej w szeleszczących dresach (koniecznie firmowych). Młodzieńcy ci okupili swój rozwój fizyczny naprawdę ciężką pracą na siłowni i teraz bez skrupułów (bez uczuć i refleksji) oraz bez zastanowienia, obiją sobie bejzbolami kogokolwiek.

Aby zmienić wcześniej opisywany sposób traktowania ucznia, należałoby zacząć od zapoznania się z koncepcją holistycznej natury funkcjonowania człowieka. W dużym uproszczeniu (nie chcę serwować Państwu rozpraw filozoficznych) holistyczne spojrzenie na naturę ludzką polega na założeniu nierozerwalnego współistnienia i wzajemnego wpływania na siebie intelektualnego, emocjonalnego, fizycznego i duchowego wymiaru funkcjonowania człowieka. W praktyce znaczy to tyle, że myśl jest spójna i jednoczesna z uczuciem i reakcją w ciele - bodziec w ciele jest spójny i jednoczesny z emocją i myślą itd.

Uszczegóławiając, jeśli zaboli mnie w okolicy serca, to równocześnie pojawia się myśl na ten temat (np. może to zawal?) i uczucie z tym związane (np. strach przed chorobą czy śmiercią).

Jaki to ma związek z trenowaniem sztuki i sportów walki?

Otóż ogromny. Jak pisałem wcześniej, najczęstszą motywacja do rozpoczęcia treningów jest nauczenie się technik umożliwiających obronę przed ewentualnym napastnikiem. Często taka obrona (a w rzeczywistości już kontratak), to forma dość agresywna, taka jak uderzenie, dźwignia, rzut.

I tu zaczynają się problemy, bo sytuacja taka wymagać będzie uszkodzenia ciała napastnika, wyeliminowania go z możliwości dalszej walki (ataków). Może to wymagać uderzenia z pełną siłą, dokończenia dźwigni do uszkodzenia stawu itp.

W czasie treningów, ćwicząc z początkującymi adeptami sztuk walk widzę jak wykonują zadane np. uderzenie w brzuch (mój) celując wszędzie, byle mnie jakimś nieszczęśliwym przypadkiem nie trafić. Konsternację budzę nie schodząc z linii ciosu (cios w brzuch, na który jestem przygotowany nie stanowi dla mnie większego zagrożenia), kiedy to okazuje się, że uderzająca pięść omija mnie lub innym sposobem nie dochodzi do celu.

„Najśmieszniej” natomiast robi się, gdy proszę, aby mnie jednak partner uderzył. Okazuje się, że często przekracza to możliwości emocjonalne mojego młodego (stażem, bo wiek nie ma najczęściej znaczenia) partnera.

Nie jest on wstanie pokonać emocjonalnej i psychicznej bariery.

Oczywiście można różnymi sposobami zmusić go żeby się tego nauczył (metoda „hodowli” tzw. dresów” lub dresopodobnych). Można jednak zatrzymać się na chwilkę i zwrócić uwagę na myśli i uczucia ucznia - jeśli będzie świadomy uczuć i towarzyszących myśli (obaw) towarzyszących sytuacji uderzenia, ma większą szansę podjąć świadomą decyzję, żeby uderzyć, albo będzie można obrać najlepszą drogę do pokonania ograniczenia i nie musi to zajmować wiele czasu. Chodzi przede wszystkim o zwrócenie uwagi ucznia na pozostałe aspekty wykonywania techniki. Chodzi też o to, że zanim ćwiczący nauczy się stosować dużym prawdopodobieństwem sukcesu poznawane techniki, upłynie dość dużo czasu. Faktyczna i najszybsza korzyść, jeśli chodzi o bezpieczeństwo takiego osobnika w sytuacji zagrożenia na ulicy jest świadomość strachu (najczęściej), który paraliżuje jego ruchy i myśli w sytuacji zagrożenia i umiejętność (panując nad tymi uczuciami) podjęcia decyzji o najskuteczniejszym działaniu (np. kierunek ucieczki czy fortel) dającym szansę uniknięcia pobicia.

Myślę, że warto w tym kontekście poświęcić chwilę uwagi różnicy między nauczycielem a mistrzem.

Nauczyciel to autorytet techniczny, być może nawet również w zakresie wiedzy na temat danej sztuki walki. Nauczyciel poprzestanie na wyuczeniu (i ewentualnym wytłumaczeniu mechanizmów) technik, na doprowadzeniu ucznia do określonej wymaganiami precyzji i sprawności wykonywania ich.

Mistrz natomiast to autorytet daleko wykraczający poza sprawy dotyczące sztuk walki. Mistrz szuka okazji dogodnych do nakierowania ucznia na ścieżki rozwoju, zwiększania świadomości siebie poprzez pracę na rzecz świadomego wykonywania techniki na każdym poziomie funkcjonowania (intelektualnym, emocjonalnym, fizycznym).

Mistrz to autorytet porównywalny z autorytetem ojca, tyle, że ojca z wyboru, a zatem zbliżonego do ideału. Relacja uczeń-mistrz bardzo mocno zakorzeniona jest w tradycji buddyjskiej, jednak występowaniem wykracza znacznie, tak poza filozofię (czy religię) buddyjską, jak poza kulturę wschodu oraz rejony geograficzne”. Wykracza również poza stosowaną nomenklaturę. Szeroko znane są przykłady nauczycieli, czy w sporcie trenerów (nienazywających się mistrzami), którzy w relacji do swoich uczniów pełnili w całej rozciągłości rolę mistrzów. Znakomitym przykładem takiego trenera - mistrza jest Feliks Stamm. Nie przypadkiem jego podopieczni mówili o nim Papa Stamm - był dla nich tak ważną postacią, że postanowili (używając dalej tej metafory)” usynowić się”. Nie wydaje się, że na decyzję o wyborze takiego „przyszywanego ojca” wpływają czynniki nieograniczające się do prawidłowego wykonywania i uczenia kilku lub nawet kilkudziesięciu technik.

Jak więc by stać się prawdziwym mistrzem, a nie jedynie posiadaczem czarnego paska, dość nieszczęśliwie zwanego „mistrzowskim”, świadczącego jedynie o opanowaniu wymaganego zakresu technik.

Warto w tym celu, aby nie wyważać drzwi dawno już otwartych, poczytać życiorysy wielkich mistrzów. Niezależnie od uprawianego stylu, czasów, w których żyli, czy kraju z którego się wywodzili czy wywodzą, łączy ich wszystkich długa i ciężka praca nad własnym rozwojem, nad osiągnięciem (dowolnie nazywanego w różnych kulturach) stanu pełnej świadomości. O wielu z nich można było przeczytać w „Samuraju” (ostatnio artykuły o M. Oyamie).

Niedawno miąłem okazję oglądać film biograficzny o obecnie najsławniejszym przedstawicielu rodziny Gracie - Ricksonie pt. „Choke”. Poza opowiadaniem o treningu i walkach oraz zapisami wielu wspaniałych jego wygranych - znajduje się tam obszerny fragment, gdzie Rickson Gracie opowiada i prezentuje stosowane przez siebie metody pracy nad sobą. Mówi o regularnej medytacji oraz  prezentuje technik oddychania świadczący o wysokim stopniu zaawansowania w systemie oddechowe Jogi, a wiec ogromną wręcz świadomość swojego ciała i nad nim kontrolę. Droga i czas potrzebny do uzyskania takiego stopnia świadomości siebie usprawiedliwia bycie mistrzem dla swoich uczniów.

Nie namawiam tu (a chcę być dobrze zrozumiany) do natychmiastowego rozpoczęcia praktyki Zen czy Jogi lub zwrócenia się w stronę filozofii czy religii Wschodu. Praca nad rozwojem świadomości czy medytacja nie jest związana ze wschodem, choć tak często jest rozumiana. Jako przykładem posłużę się religią katolicką, w ramach której odmawianie różańca jest czynnością typowo medytacyjną. W ramach innych religii czy systemów filozoficznych funkcjonują oczywiście inne praktyki tego typu.

Smutnym (dla wielu młodych wiekiem, stażem i doświadczeniem życiowym, posiadaczy czarnych pasów aspirujących do pozycji, czy raczej godności mistrza) wnioskiem z mojej wypowiedzi jest długa oraz ciężka praca nieograniczająca się do godzin spędzonych na macie. Długa i ciężka praca nad poszerzaniem świadomości siebie w aspekcie ciała, intelektu, emocji, a wreszcie relacji z innymi ludźmi i otoczeniem. Bez takiej świadomości nie ma co marzyć o byciu dla kogokolwiek autorytetem dłużej niż trwa trening.

Na szczęście nie wszyscy muszą być mistrzami - niezwykle cenni są przecież rzetelni i profesjonalni nauczyciele. Tyle tylko, że być dobrym nauczycielem oznacza często (przynajmniej dla niektórych) rozstanie się ze snem o mistrzostwie, a do tego trzeba iście mistrzowskiej pokory.

 

( MSW „ Samuraj” 12/03)